Poczta   Strona Główna

Klub

Historia

Osiągnięcia

Stadion

Transfery

Kadra

Szkoleniowcy

 

Liga

Puchar Polski

Liga Mistrzów

Puchar UEFA

Puchar ZP

Puchar Intertoto

Sparingi

 

Kibice

FC Piotrków

Foto - kibice

Foto - mecze

Vlepki I edycja

Vlepki II edycja

Vlepki III edycja

Vlepki IV edycja

Vlepki V edycja

Vlepki VI edycja

Vlepki VII edycja

Śpiewnik

Publicystyka

Linki

* Widzew ma 99 lat! Nie ma już wątpliwości
* Ryszard Bonisławski: Nie ma wątpliwości.
Widzew istnieje od 1910 roku

* WIDZEW ŁÓDŹ i jego fan-cluby
* Historia "CZERWONEJ ARMII"
* "Legia nas nie wyeliminuje" - wywiad z Red Bulls '87

Widzew ma 99 lat! Nie ma już wątpliwości!
(Widzewiak - listopad 2009)

Kilkanaście dni temu wyjaśniliśmy, dlaczego urodziny Widzewa wypadają nie 5. listopada, ale 13 dni później. Jest to związane z różnicami między kalendarzem juliańskim a gregoriańskim.

Urodziny Widzewa. Kiedy dokładnie wypadają? »

Teraz udowodnimy, dlaczego w tym roku obchodzimy właśnie 99. urodziny naszego klubu. I dlaczego stulecie Widzewa należy świętować w przyszłym roku. W okresie ostatniego dwudziestolecia historia klubu z al. Piłsudskiego stała się obiektem niewybrednych ataków i oczywistych fałszerstw. Mianowicie grupa publicystów po "gruntownym przebadaniu źródeł i archiwaliów" stwierdziła, że RTS Widzew Łódź "postarzył" swoją historię o 12 lat i bezzasadnie odwołał się to historii innego klubu tj. TMRF w Widzewie. Czy rzeczywiście?

Już rok temu na łamach "Widzewiaka" podważyliśmy trafność takiego twierdzenia. Wskazaliśmy niedostatki warsztatowe, faktograficzne i zwykłe konfabulacje. Zasygnalizowaliśmy błędną datację wynikającą z mylenia kalendarza juliańskiego z gregoriańskim oraz tworzenie przypisów do nieistniejących źródeł (A. Bogusz, "Dawna Łódź sportowa", Łódź 2007, s. 73, przypis 58).

Co do pomyłek faktograficznych, to w pierwszym rzędzie sprowadzały się one do błędnego wskazania daty pierwszego walnego TMRF na dzień 4. marca 1911 roku, gdy tymczasem miało ono miejsce w dniu 7. grudnia 1910 roku, błędnego obwołania pierwszym prezesem klubu Stanisława Kułakowskiego, gdy faktycznie był nim Emil Patti oraz notorycznego mylenia systemu rozgrywek ligowych z pucharowym i na odwrót. Co do konfabulacji to, z braku rzetelnych badań, wyniki niektórych meczów Widzewa zostały... wymyślone.

Najpoważniejsze jednak zastrzeżenia budzi fakt, iż wieś o nazwie Widzew została przyłączona do Łodzi dopiero w roku 1915 roku, gdy tymczasem zachodnia część osady fabrycznej Widzew, w której zlokalizowana była "Widzewska Manufaktura" została włączona do miasta w roku 1906. Dlatego też TMRF Widzew założony przez pracowników tejże fabryki powstał w Łodzi, a nie we wsi Widzew.


Mapa Łodzi z 1913 roku »

Według twórców teorii o "postarzaniu się Widzewa", fakt włączenia Widzewa do Łodzi w roku 1915 roku miał determinować kwestie nawy klubu, która wg nich brzmiała w roku 1910 - "TMRF" w Widzewie, gdy tymczasem zarejestrowany w tej samej dzielnicy klub z roku 1922 miał się nazywać "Widzew". Różnić miał też te dwa podmioty tj. TMRF i Widzew, status społeczny ich członków. Pierwszy mieli tworzyć biuraliści tj. pracownicy biurowi fabryki, a drugi robotnicy. Powodem, dla którego tych drugich miało nie być wśród tych pierwszych, miał być fakt zbyt wysokich składek. Tyle, że zwolennicy daty "1922" zawyżyli owe składki w TMRF dwu lub czterokrotnie, czego dowodem jest poniższy fragment statutu.

Fragment statutu TMRF dot. wysokości składek »

I w tej sytuacji trudno zgodzić się, z twierdzeniem, że były one barierą dla robotników przed wstąpieniem do Widzewa. Tym bardziej, że przy reaktywacji klubu w roku 1922 roku jego sześciu założycieli było w przeszłości członkami sekcji gimnastycznej TMRF i w okresie swej aktywności w tej sekcji pracowało w "Widzewskiej Manufakturze" na stanowiskach robotniczych.

Jednym z poważniejszych argumentów zwolenników tezy, że między TMRF a RTS nie było związku, miał być ich zdaniem, fakt nieodwoływania się przez działaczy RTS aż do roku 1960 do tradycji TMRF. Jest to twierdzenie mylne, aktualnie udało się odnaleźć ok. dziesięciu informacji prasowych z lat 1922-1960, w których, związek taki ma potwierdzenie. Poniżej przedstawiamy jedną z takich publikacji. Artykuł z "Łodzi w ilustracji", niedzielnego dodatku do "Kurjera Łódzkiego" nr 5 z roku 1924.


Artykuł z "Łodzi w ilustracji" z 1924 roku »

W artykule łatwo znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas do tej pory pytania. Napisano jasno, że towarzystwo przed pierwszą wojną światową nosiło nazwę Towarzystwo Miłośników Rozwoju Fizycznego "Widzew" i po kilkuletniej przerwie spowodowanej wojną zostało powołane (reaktywowane) pod zmodyfikowana nazwą (zapewne chodzi tu także o statut) czyli jako Robotnicze Towarzystwo Sportowe "Widzew".

Co ciekawe w artykule zaznaczono, że statut TMRF był trzykrotnie odrzucany przez władze carskie. Oznacza to, że osoba opisująca autorowi artykułu dzieje klubu miała na temat jego historii pełną wiedzę, gdyż ów fakt po raz pierwszy od roku 1924 podniesiony był przez nas dopiero rok temu. Przez 84 lata nikt o tym nie wspominał.

W artykule wyraźnie stwierdza się, że w klubie przed rokiem 1914 sport uprawiali robotnicy. Wiele innych informacji w nim zawartych w różnej formie publikowane było w klubowych monografiach. Naszym zdaniem, ujawnienie powyższego artykułu zamyka temat daty powstania łódzkiego Widzewa i pozwala władzom klubowym w spokoju przygotowywać się do przyszłorocznego jubileuszu.

Tomasz Gawroński

 

Ryszard Bonisławski: Nie ma wątpliwości.
Widzew istnieje od 1910 roku
(widzew.pl - maj 2010)

O początkach istnienia „stulatka” – Widzewa Łódź – opowiada specjalnie dla widzew.pl znany i ceniony przewodnik i pasjonat historii miasta Łodzi Ryszard Bonisławski! 
Widzew.pl: Widzew Łódź obchodzi właśnie stulecie istnienia. Klub został oficjalnie zarejestrowany w 1910 roku i przez pierwsze lata istniał pod nazwą TMRF Widzew. Później zrodził się już RTS Widzew.

Ryszard Bonisławski: Widzew Łódź jest stulatkiem i nie ma w tym temacie żadnych wątpliwości. Potwierdza to bardzo dużo źródeł, w tym wiele artykułów prasowych. Na przykład jeden pochodzi z dodatku „Kuriera Łódzkiego”, który nosił nazwę „Łódź w ilustracjach”. Jest tam dokładnie napisane, że klub był powoływany do życia już od 1909 roku.

Dlaczego więc przez pierwsza lata istnienia Widzew był Towarzystwem Miłośników Rozwoju Fizycznego, a nie RTS-em Widzew?

Status klubu został zarejestrowany w 1910 roku. Klub mógł istnieć tylko pod nazwą TMRF, bowiem taka nazwa była dopuszczalna przez ówczesne władze. Trudno było w tamtych latach używać nazwy, w której znajdowało się na przykład słowo „robotniczy”. Osobiście bardzo często bywałem na Widzewie. Miałem tam rodzinę i klub traktowany był przez wszystkich bardzo poważnie. Dużo się o nim mówiło. Później zniknął już TMRF, a pojawił się RTS Widzew. Każdy jednak wiedział, że jest to ten sam klub.

Pojawiały się wówczas jakieś artykuły prasowe, w których była mowa o utworzeniu się RTS Widzew Łódź z TMRF-u?

Oczywiście. Jeden z nich osobiście przekazałem nawet w latach osiemdziesiątych do Muzeum Sportu i Turystki w Łodzi, gdzie odbywała się wówczas wystawa z okazji 75-lecia Widzewa Łódź. Można było w nim przeczytać między innymi o utworzeniu klubu w 1910, a także o 1922 roku, kiedy to ten sam klub zacząć działać i wreszcie mógł zostać nazwany jako RTS Widzew. Było tam wyraźnie zaznaczone, że RTS Widzew jest kontynuatorem tradycji TMRF-u.

Ówcześni mieszkańcy Łodzi wiedzieli o tym?

Było to powszechnie wiadome. Z racji tego, że moja rodzina mieszkała na Widzewie, to mogłem przyglądać się temu z bliska. Każdy zdawał sobie sprawę, że od 1910 roku istnieje ten klub. Pamiętam nawet 50-lecie klubu, o którym mówiło się powszechnie. Sami zawodnicy Widzewa albo mieszkali w pobliskiej wsi, albo już w mieście. Wszyscy byli jednak związani z miastem, gdzie pracowali.

Widzew posiadał już wtedy jakąś markę?

Rodziła się ona z każdym rokiem. Klub był jednak znany w Łodzi. Piłkarze Widzewa przez pewien okres czasu grali na przykład na boisku przy ul. Niciarnianej, a później sami wypracowali sobie swoje boisko. Powstało ono po wycince lasu. Widzew przetrwał nawet powstanie nowego klubu w Łodzi, jaki został utworzony przy widzewskiej manufakturze. Niektórzy zawodnicy przeszli właśnie do niego, bowiem dostawali tam możliwość pracy. RTS poradził sobie nawet z tym.

Oprócz pasji związanej z historią miasta Łodzi Pana zainteresowaniem wydaje się być również sport.

W przeszłości byłem czynnym zawodnikiem. Uprawiałem wiele dyscyplin sportowych. Na stadionie Widzewa pobiłem na przykład jeden ze swoich rekordów biegowych. Oprócz tego z Widzewem łączy mnie wiele innych historii. Gdy kilkanaście lat temu byłem w Rumunii, to jeden z sprzedawców dowiadując się, że pochodzę z miasta, w którym sukcesy odnosi Widzew i gra tam Zbigniew Boniek, podarował mi torbę pomidorów. Zupełnie za darmo.

 

WIDZEW ŁÓDŹ i jego fan-cluby - źródło: "To My Kibice" (luty 2005)

"Pół Polski nas nienawidzi-drugie pół to my" - to znane hasło, widoczne na jednej z bardziej oryginalnych flag Widzewa. Jak każda maksyma na fladze, niesie w sobie sporo przesady, ale można uznać, że dobrze oddaje specyfikę kibicowską łódzkiego klubu. Ogromna liczba fan-clubów jest przyczyną drwin lokalnego rywala, ale dla kibiców Widzewa jest powodem do dumy.

Pod względem ilości kibiców rozsianych po całej Polsce, Widzew ma tylko jednego godnego rywala-warszawską Legię. Jest jednak różnica w pozycji, jaką mają w swoich ekipach fan-cluby "wojskowych" i "czerwonych". W organizacji fanów Widzewa, kibice z fan-clubów liczą się dużo bardziej, i to pod każdym względem (hools i ultras). Nie oznacza to oczywiście (jak kiedyś często się słyszało), że "Widzew to same wioski i one tam rządzą". Ekipa z Łodzi jest bardzo liczna i dobrze zorganizowana, natomiast po prostu fan-cluby również bardzo się udzielają i są traktowane przez łódzkich Widzewiaków po partnersku. Faktem jest, że kiedyś widzewskie fan-cluby były bardziej widoczne niż mieszkańcy Łodzi, a to za sprawą flag na płotach, u siebie i na wyjazdach. Weźmy pierwszy z brzegu przykład-mecz Zawisza Bydgoszcz-Widzew`92/93 (z którego fotkę zamieszczamy w artykule). Widoczne flagi na sektorze przyjezdnych to "Wągrowiec", "Koronowo", "Pabianice", "Płock", "Kutno"... Zjawisko to stało się na tyle niewygodne dla Widzewa, że w pewnym momencie ograniczono je, po pierwsze tworząc dużą ilość flag łódzkich, a po drugie prosząc fan-cluby, aby na ich flagach napis miejscowości był dodatkiem, a nie jego główną treścią. Sytuacja w Mieście Łodzi nie jest tematem tego artykułu, dlatego pomijamy lokalny konflikt na linii Widzew-ŁKS.

Najbliższe okolice Łodzi, czyli miasta aglomeracji łódzkiej, to również przemieszane wpływy obu łódzkich klubów, choć już z przewagą Widzewa. Konstantynów Łódzki, Aleksandrów Łódzki i Pabianice to obie ekipy (w Aleksandrowie liczebnie przeważa Widzew). W Pabianicach kiedyś Widzewa było naprawdę dużo (na mecze do Łodzi jeździło nawet do 80 osób), ale później fan-club stopniał zaledwie do kilku jeżdżących osób, a w siłę urósł fan-club ŁKS-u. Obecnie Widzew znów się odrodził, a ŁKS osłabł. Ciekawostką jest postawa kibiców Włókniarza Pabianice, którzy kiedyś mieli zgodę z Widzewem (i z nim jeździli na mecze), potem przeszli na stronę ŁKS-u, a obecnie nie mają już z nikim zgody i są bliscy wyginięcia. Tuszyn, Brzeziny i Koluszki to praktycznie 100% Widzew. Ciekawe miasto to Zgierz, gdzie obecnie wśród kibiców 90% to Widzewiacy, ale kiedyś było inaczej, wśród pokolenia ok. 35-latków łatwiej spotkać tam Ełkaesiaka. Zgierski f-c wywiesza na meczach przy ul. Piłsudskiego ciekawą flagę "No Name Boys". Kiedyś jeździli z czarną flagą z napisem "Hard Boys". Jest to ekipa chuligańska, której największa aktywność przypadła mniej więcej na połowę lat 90-tych, kiedy to na stacji PKP w Zgierzu kłopoty miało kilka dobrych ekip, często krojono z barw miejscowy fan-club ŁKS-u. W roku 1997 grupa na krótko przyjęła nazwę "Hunters". Najlepszy w historii wyjazd to 103 osoby w Warszawie na Legii w sezonie `95/96.

Przemieszczając się dalej od Łodzi, napotykamy na te najbardziej znane fan-cluby. Jak czytamy na stronie www.widzew.infocentrum.com. Do najliczniejszych i najaktywniejszych należą: Sochaczew, Żyrardów, Tomaszów Mazowiecki, Kutno, Warszawa, Skierniewice, Zgierz i Bełchatów". O Sochaczewie i Żyrardowie pisaliśmy juź sporo przy okazji prezentacji fan-clubów Legii. Tym razem kilka informacji "z drugiej strony". Cytujemy za w/w stroną: "Pierwszym meczem, jaki obejrzeli kibice z Sochaczewa było spotkanie Widzew-Rapid Wiedeń w 1982 roku. Od tego czasu do dnia dzisiejszego przez stadion przy ulicy Piłsudskiego przewinęło się ponad 300 fanatyków z Sochaczewa. Najlepsze pod względem frekwencji i organizacji były sezony `94/95, `95/96, `96/97 kiedy na meczach z Legią, ŁKS-em, Rakowem, Zagłębiem Lubin, Atletico, Borussią, Broendby, Czernomorcem czy Steauą bywało ponad 50 kibiców. Przed meczem z Rakowem nasz autokar jechał za miejskim autobusem wypełnionym Widzewiakami. Do dziś aktualny rekord to 100 osób na meczu Widzew-Legia jesienią 95 roku". Obecnie na mecze jeździ od kilku do kilkudziesięciu osób, głównie ponad 20-latków (młodzieżowcy w mieście wybiera w większości Legię). Kibice z Sochaczewa mieli w swojej historii kilka znanych flag m.in. słynną "Ósmego dnia Bóg stworzył Widzew Łódź" oraz straconą na rzecz chuliganów Legii na meczu sparingowym w ich mieście "Chłopcy z Sochaczewa-Widzew jest Wielki". Na trybunie zwanej popularnie "Niciarką" niejednokrotnie za sprawą sochaczewskich Widzewiaków (łącznie z kilkoma innymi fan-clubami m.in. Tomaszowem) pojawiła się oprawa. Godna uwagi akcja to zorganizowanie wyjazdu na mecz do Łodzi dla ponad 20-osobowej grupy dzieci z biednych sochaczewskich rodzin. Żyrardów to miasto, gdzie Widzew kiedyś nie miał zbyt łatwego życia, jednak stopniowo zdobył przewagę w mieście. A wszystko zaczęło się od... 2 osób, potem szeregi fanów RTS-u zaczęły rosnąć (w czasach największych sukcesów piłkarskich drużyny), a Legioniści jakoś nie potrafili tego zjawiska powstrzymać. Na stronie www.widzew.infocentrum.com (którą będziemy cytować jeszcze kilkakrotnie) czytamy: "Były to nasze złote lata. Na każdy mecz w Łodzi jeździliśmy niezłą ekipą. W Skierniewicach dosiadali się tubylcy oraz kibice z innych miast. Razem zajmowaliśmy cały pociąg, cały czas śpiewy, śpiewy i śpiewy-było super. Nasze sztamy z tamtych lat przetrwały do dzisiaj. Między innymi Skierniewice, Bartniki, Warszawa, Otwock, Koluszki i Sochaczew. W dniu dzisiejszym najlepsze (choć nie jedyne) kontakty mamy z "Destroyersami".

To w Żyrardowie powstała flaga-legenda "Robotnicze Towarzystwo Sportowe". Obecnie w mieście panuje swoisty układ o nieagresji fanów obu drużyn, ale dotyczy tylko mieszkańców Żyrardowa. Budzącym najwięcej emocji fan-clubem Widzewa jest oczywiście Warszawa. Tamtejsi Widzewiacy działają już od kilkunadstu lat pod nazwą "Red Bulls`87". Jest ich kilkudziesięciu. Co ciekawe, fan-club ten powstał w 1986 roku poprzez... ogłoszenie prasowe, na które odpowiedziało kilka osób. Ciekawym wydarzeniem z tego okresu był doping dla koszykarek Widzewa w sali warszawskiego AWF-u w sile kilkunastu osób (w tym 4 z Łodzi). Potem nadeszły czasy nawiązywania kontaktów z kibicami Widzewa z okolic Warszawy m.in. Legionowa, Konstancina, Otwocka i Błonia. Oczywiście być kibicem Widzewa w stolicy nie jest lekko, nieraz Legia próbowała zdobyć czerwono-biało-czerwoną flagę z syrenką i napisem "Warszawa", ustawiając się m.in. na dworcach PKP, ale fanom RTS konspiracja szła na tyle dobrze, że trwają do dziś, angażując się głównie w ruch ultras (przy współpracy z grupą "e-Widzew").

Kolejny legendarny fan-club Widzewa to Kutno, które w latach 90-tych było uważane za numer jeden wśród f-c "Czerwonych". Ekipa liczna, agresywna i aktywna, często bywająca na miejscowym dworcu w wiadomym celu. Dobrze żyła z kibicami płockiej Petry. W roku 1997 utworzyła grupę pod nazwą "Ultras Leberra Kutno`97" (niedawno zadebiutowała jej flaga z Freddim Krugerem). Obecnie nieco w cieniu kilku innych fan-clubów, lecz nadal w czołówce.

Skierniewice to miasto, w którym ruch kibicowski nierozerwalnie jest związany z Widzewem już blisko 25 lat. Pod koniec lat 70-tych pierwsze grupy kibiców w zorganizowanej formie wyjeżdżały na mecze Widzewa grającego w europejskich pucharach i wtedy właśnie zaczął się zawiązywać fan-club. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych nastąpiło apogeum-mecze na al. Piłsudskiego oglądała rekordowa liczba 200 osób ze Skierniewic, w tym 150 szalikowców. Najliczniejsze wyjazdy jak do tej pory odbyły się w 1996 roku-do Warszawy, Wrocławia i Poznania - po kilkudziesięciu skierniewickich tifosi (prawie zawsze pociągiem). Jak piszą fani ze Skierniewic. Skierniewice niejednokrotnie stawały się punktem zbornym przed meczami dla kibiców z zaprzyjaźnionych fan-clubów. Najdłużej istnieje sztama z Ciechanowem, ale również z Warszawą, Pruszkowem, Mińskiem Maz., Łowiczem, Sochaczewem, Żyrardowem, Kutnem i Tychami. Dawniej przyjazne układy wiązały Skierniewiczan z fan-clubami z Otwocka, Siedlec, Bartnik i Grodziska Maz.". Fan-club Skierniewice to dobra ekipa chuligańska, działająca wraz z "DHW". W swoim mieście dominują zdecydowanie (Legioniści stanowią tam tylko kilkanaście osób).

Fan-club Bełchatów również jest znany z chuligańskiej działalności w ramach "DHW". Liczy kilkadziesiąt osób, zorientowanych tylko na ruch hools, dzięki czemu opanowali sytuację w swoim mieście, w którym ilościowo przeważają kibice miejscowego GKS-u. Kibice Widzewa z Bełchatowa mieli w swojej historii kilka flag m.in. "Bełchatów", "Red Killers" i "Skinheads Bełchatów". To stąd pochodził kibic RTS-u zabity w 1998 w Częstochowie, przez sympatyka Rakowa (w czasie powrotu z meczu wyjazdowego z Katowic).

Tomaszów Mazowiecki jest miastem, gdzie kibicuje się niemal wyłącznie Widzewowi. Tamtejsi kibice RTS-u słyną m.in. z organizacji oprawy wraz z f-c Sochaczew na "Niciarce". Jak utrzymują, "już zaraz po wojnie autokary z naszego miasta wyruszały do Łodzi, zabierając fanów, którzy pragnęli wspomóc swój klub w walce o wejście do I ligi (co z resztą odnotowuje "Encyklopedia Piłkarska Fuji")". W sumie przez trybuny stadionu przy ul. Piłsudskiego przewinęło się blisko tysiąc Tomaszowian, a stała ekipa liczy ok. 50 osób. W latach `92-`98 liczba jeżdżących do Łodzi była największa, na meczu z Zaglębiem Lubin`95/96, gdy fetowano mistrza, było około 200 osób.

Tyle o tych najlepszych fan-clubach. Przejdźmy do pozostałych. Praktycznie w każdym mieście leżącym w woj. łódzkim są kibice RTS-u. Przy czym najwięcej było ich w latach, gdy Widzew grywał z powodzeniem w europejskich pucharach (a więc ostatnio w drugiej połowie lat 90-tych). Obecnie panuje tu pewien kryzys, chyba najbardziej widoczny w kierunku zachodnim od Łodzi. Niegdyś prężne fan-cluby Sieradz i Zduńska Wola, obecnie są mało aktywne (choć f-c ze Zd. Woli działa na polu chuligańskim). Więcej słychać ostatnio o Widzewiakach z Łasku, którzy wraz ze swymi kolegami z Pabianic próbują organizować niekiedy akcje na ŁKS. Jest też Kolumna-administracyjnie dzielnica Łasku, która twory jednak odrębną społeczność. Tu także jest fan-club Widzewa i to niezły. W 1992 skroił nawet flagę "ŁKS-śródmieście". Jeden ze starszych kibiców z Kolumny (ok. 50 lat) zasłynął tym, że zaraz po końcowym gwizdku sędziego meczu Broendby Kopenhaga-Widzew wbiegł na boisko w samych majtkach, co skończyło się małą awanturą z ochroną. Na zachód od Sieradza leżą Błaszki , Warta (kiedyś jeździły ekipy z flagami na mecze do Łodzi) i Kalisz-miasto, gdzie kiedyś kibicowało się jednocześnie Widzewowi i miejscowemu KKS-owi. Później KKS poszedł w swoją stronę, stawiając na niezależność i kibicowanie łódzkiej jedenastce zanikło. Pozostali sympatycy, nawet po 30-lat, z flagą, czasem dokładają się do zbiórek organizowanych na oprawę. Identyczna sytuacja miała miejsce w Płocku (choć jeszcze przez dłuższy czas, już po zerwaniu zgody, widywano flagę Widzewa z nazwą miasta nafciarzy). Jeśli jesteśmy już przy zjawisku zrywania przez kluby więzi z Widzewem, to jeszcze wcześniej nastąpiło to w Bełchatowie (w roku 1993 usamodzielnił się GKS), a całkiem niedawno w Radomsku (RKS kiedyś był fan-clubem Widzewa, a obecnie jest już z nim na "ścieżce wojennej"). Oczywiście w Radomsku pozostali też Widzewiacy, głównie starsza, ale już mało aktywna ekipa. Niegdyś liczyła blisko 100 osób, dziś jest to o wiele mniejsza liczba. Obecnie radomszczańscy Widzewiacy jeżdżą na mecze do Łodzi samochodami i wywieszają efektowną flagę "Widzewiacy Radomsko".

Piotrków Trybunalski to grubo ponad setka fanów Widzewa, jednak z organizacją jest tak sobie, stosunkowo rzadko o nich słychać. W swoim mieście nie mają żadnych sensownych rywali (na stadionach lokalnych klubów Piotrcovii i Concordii można poruszać się w barwach Widzewa całkowicie swobodnie). Opoczno to kibice jednocześnie Widzewa i Ceramiki (której flagi pojawiały się niekiedy na meczach RTS-u). W najlepszym okresie ekipa liczyła ponad 100 osób. Obecnie, po "wyprowadzeniu" miejscowego klubu przez sponsora do Ostrowca, opoczyńskim fanom pozostał praktycznie już tylko RTS, a ekipa jeżdżących na mecze spadła dość znacznie. Sulejów i Zelów to niewielkie miasteczka w omawianej okolicy, w których też żyją Widzewiacy. W Zelowie, gdzie fan-club jest liczniejszy i nieźle zorganizowany, mają za sąsiadów kibiców Legii, z którymi żyją w pokojowych stosunkach. Nie można zapomnieć o Niewiadowie-małej miejscowości leżącej w pobliżu Tomaszowa. Jest tam fan-club Widzewa (posiada oryginalną flagę "NewYadow"), który kręci też młyn na meczach miejscowej Stali (i jeździ na jej wyjazdy). Na niedawnym meczu z GKS-em II Bełchatów młyn liczył ponoć blisko 100 osób! Niedaleko leży kolejna malutka miejscowość z flagą Widzewa-"Lubochnia".

Na północ od Łodzi leżą Ozorków i Łęczyca-tamtejsze fan-cluby lata świetności mają już za sobą. Jest też Głowno i Łowicz. Pierwsze z tych miast to kilkudziesięciu sympatyków Widzewa, ale na mecze jeździ znacznie mniej. Dużo lepiej zorganizowany jest Łowicz. Tamtejsza ekipa zawiązała się, kiedy Widzew zaczął odnosić sukcesy w europejskich pucharach. Pod koniec lat 80-tych zaczęła jeździć pociągami na mecze do Łodzi (w sile 20-80 osób), przez Skierniewice. Obecnie do Łodzi jeździ zwykle 20 osób, podobne lub nieco większe ilości na pobliskie wyjazdy na Mazowsze (Warszawa, Płock, Nowy Dwór). Fan-club Łowicz widoczny jest poprzez oryginalną graficznie flagę z nazwą miasta. Starsza flaga (szachownica) została kiedyś stracona w Częstochowie w niejasnych okolicznościach. Zdaniem Widzewa wpadła w ręce antyterrorki, zdaniem Rakowa została skrojona. Faktem jest faktem, że zawisła do góry nogami na płocie i spłonęła. Kończąc temat ziemi łódzkiej i terenów leżących na wschód w kierunku Warszawy, należy wymienić jeszcze jeden fan-club. Jest nim Rawa Mazowiecka. Jak niemal wszędzie, pierwsi kibice RTS-u pojawili się tutaj na początku lat 80-tych. W tamtych czasach wyjazdy na mecze do Łodzi organizowały zakłady pracy. Potem przez długie lata jeździły zazwyczaj ok. 20 osobowe grupy. W roku 2000 powstaje obecna flaga "Widzew Rawa Mazowiecka" (czwarta w historii tegoż f-c). Na początku 2002 fan-club wziął się za wewnętrzną organizację, czego efektem były wyjazdy autokarem do Łodzi, składki, bluzy itp. Najlepszy w tamtych czasach wyjazd to Widzew-Lech`02/03 i 100 osób z Rawy! Obraz całości fan-clubów na tych ziemiach dopełniają miejscowości Brwinów i Grodzisk Maz. (okolice Warszawy!). Były też kiedyś widywane flagi "Pruszków" oraz "Bełchów".

Na południe od województwa łódzkiego przez długi okres najpotężniejszym bastionem kibiców Widzewa była Częstochowa, tym bardziej, że razem z tamtejszym fan-clubem sprzymierzeni byli kibice AZS-u i Włókniarza Cz-wa. W latach 90-tych tworzyli koalicję, która miała wspólnego wroga w postaci fanów Rakowa i do pewnego momentu świetnie dawała sobie radę. Jednak potem czerwono-niebiescy wzięli się do roboty i opanowali sytuację na tyle, że fan-club Widzewa chuligańsko przestał istnieć. Co prawda cały czas pojawia się na meczach w Łodzi flaga "Częstochowa", ale nieliczna już ekipa jeździ na mecze autami, bez większego zorganizowania. Ostoją częstochowskiego Widzewa zawsze było osiedle "Północ".

Południe Polski to niezły fan-club Jaworzno (do którego zalicza się też Oświęcim). Jednostki kibicujące Widzewowi, ale posiadające w przeszłości flagi, spotkać można m.in. w Tychach i Tarnowie. Na Podkarpaciu poprzez dawną zgodę cały czas dużo sympatyków ma Widzew w Krośnie, Gorlicach i Rzeszowie (oczywiście wśród fanów Stali). Niewielki fan-club istnieje również w Przemyślu (w swoim najlepszym okresie liczył 11 osób z flagą, Łódź odwiedził tylko kilkakrotnie).

Sporo kibiców Widzewa mieszka w województwie świętokrzyskim, w takich miastach jak Końskie (przyjaźnią się z Widzewiakami z Opoczna), Skarżysko i Starachowice. Najsilniejszy z nich był zawsze f-c w Skarżysku, który kiedyś miał naprawdę dobrą ekipę. Tworzył też młyn na meczach miejscowego Granatu. Obecnie mało słychać o Widzewiakach z tej części Polski. Jesienią na mecz P.P. Korona-Widzew wybierało się 30 osób ze Skarżyska, ale zostali zawróceni z pod bram stadionu. W północnej Polsce ostoją Widzewa był i jest Grudziądz. Tamtejsi kibice RTS-u byli sprzymierzeni z kibicami żużlowego GKM-u. Więzi wzmacniała zgoda GKM-u z innym fan-clubem Widzewa-Pogonią Zduńska Wola Jest to fan-club zorientowany na chuligankę. Kiedyś wybrali się autokarem na mecz Stomil-Widzew w 40 osób, było o tym głośno za sprawą znalezionego przez policję sprzętu wewnątrz pojazdu.

Istnieje także Pomorski fan-club, który tworzą zjednoczeni kibice z północno-zachodniej części kraju.A jeśli już przy niej jesteśmy, to jednostki czynnie kibicujące Widzewowi mieszkają bądź mieszkały w Szczecinie, Gdańsku i Słupsku. Na podobnej zasadzie do Pomorskiego f-c zjednoczył się fan-club Dolnośląski. Jednak nie jest zbyt liczny. Jego najlepsza liczba na meczu to 10 osób na Pucharze Polski Polar-Widzew`02/03. Przejdźmy do wschodniej i południowo-wschodniej Polski. Widocznym ośrodkiem kibicowania Widzewowi jest niewątpliwie Chełm. Pomimo tego, że fanatycy Widzewa są w tym mieście w opozycji w stosunku do Chełmianki i Legii, to jednak są grupą,o której obecności każdy wie. Na meczach Widzewa dość często pojawiają się flagi z Chełma, a trasa Lublin-Łódź kiedyś była gęsto obmalowana napisami sławiącymi łódzki klub... Kibiców Widzewa można spotkać też w pobliskim Hrubieszowie. Nietypowymi miejscami, gdzie żyją Widzewiacy, są Siedlce i Ciechanów. Nietypowym, bo miasta te leżą za Warszawą, i to bynajmniej nie w kierunku Łodzi. W latach 90-tych siedleccy Widzewiacy, jak sami twierdzą, byli w mieście większością, a stosunki z miejscowymi Legionistami mieli więcej niż poprawne. Często na meczach RTS-u widywana była flaga z nazwą miasta (do Łodzi jeździł nawet autokar fanów). Obecnie, po wymianie pokoleń, fan-club Widzewa jest w mniejszości i działa na zasadzie partyzanckiej. Fan-club Ciechanów liczy kilkanaście osób, które kiedyś bywały na Piłsudskiego regularnie (z flagą), a obecnie już rzadziej. W pobliżu Ciechanowa leży niewielka miejscowość Grudusk, gdzie także mieszkają Widzewiacy. Oprócz wyżej wymienionych, jest jeszcze wiele innych, często już nieaktywnych mini-fan-clubów, jak choćby wspomniane na początku artykułu Koronowo, Wągrowiec itp...

Jest także niezliczona ilość wiosek (szczególnie w centralnej Polsce), gdzie można spotkać osoby w barwach łódzkiego klubu, choć czas występów w europejskich pucharach jak narazie zakończył się kilka lat temu. Choć nie jeżdżą już na Widzew tak duże liczby kibiców z fan-clubów jak kiedyś, nadal jest to znaczna liczba. Na pewno fenomenem jest to, że Widzew nadal ma bardzo wielu kibiców i sympatyków, pomimo tego, że obecnie występuje zaledwie w II lidze...

"J"

Historia "CZERWONEJ ARMII"
(Widzewtomy.net - styczeń 2013)

Zapewne wielu kibiców w całym kraju zastanawia się jakie były początki kibicowania na Widzewie ? Otóż, po awansie Widzewa do drugiej ligi w 1972 roku była już nieformalna grupa kolorowych fanów. Kiedy Widzew walczył o I ligę, kibice zaczęli jeździć na mecze wyjazdowe. Było ich wtedy ok. 30 osób w wieku od 18 do 21 lat, a wywodzili się z Dąbrowy, Chojen i okolic stadionu Widzewa. Po awansie do ekstraklasy „Klub Kibica” powiększył się. W początkowym okresie pobytu Widzewa w I lidze na stadionie Widzewa pojawiali się również kibice ŁKS-u, którzy chcąc oglądać piłkę na europejskim poziomie musieli przychodzić na mecze „Czerwonych” (tutaj trzeba wyjaśnić, że ŁKS był zawsze klubem nie wybijającym się ponad ligową przeciętność, a swoje jedyne sukcesy (MP i PP) odniósł pod koniec lat 50-tych i ostatnio w 1998 r.).
Coraz lepsza gra Widzewa w lidze i europejskich pucharach sprawiła, że klub zdobywał coraz większą popularność. Kibice „Czerwonych” pozostawali wówczas w cieniu fanów lokalnego rywala, o pokonaniu których początkowo mogli tylko pomarzyć, choć trzeba przyznać, że kibice ŁKS-u byli starsi wiekiem i mieli dużo większe doświadczenie w zadymach.W latach 70-tych organizowane były ogólnopolskie zjazdy klubów kibica. W związku z I Zjazdem „KK” nastąpiły pierwsze zgrzyty z kibicami ŁKS-u. Apelowali oni, aby razem z nimi zbojkotować pierwszy organizowany przez Legię w Warszawie zlot kibiców. Ich szef nawet osobiście zabiegał o to na zebraniu kibiców Widzewa. ŁKS pojechał – Widzew nie. Organizacja Klubu Kibica na Widzewie była sprawna. By wchodzić na legitymację „KK” trzeba było zawsze być obecnym na zebraniach. Kibice Widzewa często pomagali klubowi, bo prawie co roku stadion był w rozbudowie. Zbierane były składki członkowskie, a liczba kibiców stale rosła – dochodziła do 100 osób. Coraz częściej kibicowali Widzewowi chłopcy z innych miast. Organizowane były spotkania z piłkarzami i działaczami klubu. Każdy na własną rękę próbował zrobić sobie szal, flagę lub czapeczkę klubową. Czasami kibice Widzewa zamawiali szaliki w jakimś prywatnym zakładzie, co było wielką sprawą.
Z fanami innych klubów była świetna współpraca. Najlepiej było z Ruchem i Wisłą. Kibice Widzewa załatwiali im bilety na Widzew – oni im na Ruch. Współpraca skończyła się, gdy pewnego razu chłopaka z „KK” Ruchu nie było. Pod koniec lat 70-tych najlepsi byli chłopcy ze Śląska i Wisły oraz Ruchu, choć nic złego nie można było powiedzieć o szalikowcach Poloni Bytom i Arki Gdynia. Tylko z Legią kibice Widzewa nie współpracowali nigdy ! Z innymi fanami potrafili sobie ułożyć sprawy. Na Legię nie było wyjazdów, a oni rzadko przyjeżdżali na Widzew. Wszystko zaczęło się gdy Widzew grał jeszcze w II lidze. Po meczu Ursus – Widzew obrzucano kamieniami wyjeżdżających ze stadionu kibiców i piłkarzy Widzewa.
Z czasem między rosnącą w ekspresowym tempie rzeszą fanów Widzewa, a kibicami ŁKS-u zaczęły narastać kolejne animozje. Jednakże aż do połowy lat 80-tych ŁKS miał w Łodzi przygniatającą przewagę i nic nie zapowiadało, że wkrótce będzie inaczej. Jednak w połowie lat 80-tych wśród kibolostwa Widzewa „coś drgnęło”. Na stadionie zaczęli pojawiać się fanatycy z prawdziwego zdarzenia. Od 1984 r. rzadko kiedy zdarzyło się, aby fani Widzewa nie towarzyszyli swojej drużynie na meczu wyjazdowym. Wiosną 1985 na meczu z Lechem Poznaniu stawiło się 104 kibiców z Łodzi. W konkretnych ekipach kibole Widzewa stawiali się też na meczach z Legią w Warszawie oraz rozgrywanym w stolicy meczu finałowym PP z GKS Katowice.
Druga połowa lat 80-tych to systematyczny rozwój młyna. Kibice Widzewa powoli stawali się siłą z która każdy musiał się liczyć. W tym czasie było dużo zgód z liczącymi się ekipami w Polsce: Lechią Gdańsk (swego czasu najlepsza zgoda), Wisłą Kraków (sztama urwała się na początku lat 90-tych), Ruchem Chorzów, Jegiellonią Białystok i wieloma innymi ekipami.
Jeśli chodzi o hool’s, to najlepszy okres przypada na sezon 90/91, a więc czas gdy Widzew na rok spadł do II Ligi. Można stwierdzić, że tym okresie kibicom Widzewa nie dorównywał w Polsce nikt. Lata 90-92, to okres gdy ekipy przejeżdżające przez okolice „Miasta Włókniarzy” rzadko unikały pułapek wystawionych przez kibiców Widzewa.
Po ponownym awansie do ekstraklasy, Widzew tworzył jeden z najliczniejszych młynów w kraju, a „Czerwoni” stali się najliczniej jeżdżącą ekipą na wyjazdy. Tu trzeba podkreślić, że Widzew ma kibiców w całej Polsce. Nie ma w kraju regionu, w którym nie można by było spotkać fanów RTS-u. Kibice ci stanowią znaczny procent ogółu kibiców Widzewa, ale nie stanowią siły młynu. Posiadanie tak dużej ilości fanów w całym kraju jest powodem do dumy i świadczy o wielkości klubu, choć z drugiej strony utrudnia zintegrowanie grupy i dobre jej zorganizowanie, bo fani spotykają się praktycznie tylko na meczach.
Lata 92-93 to kryzys widzewskich hool’s spowodowany tzw. zmianą pokoleń. Od 1995 roku wszystko wróciło do normy. Widzewscy hool’s należą do pierwszej 10-tki w Polsce, a ogólnie kibice Widzewa należą do najliczniej jeżdżących na mecze wyjazdowe.

"Legia nas nie wyeliminuje" - wywiad z Red Bulls '87
(Widzewtomy.net - lipiec 2013)

Przy okazji sobotniego meczu z Legią postanowiliśmy skontaktować się z liderami jednego z najważniejszych i najbardziej intrygujących fan clubów Widzewa. Porozmawialiśmy z nimi o początkach powstawania grupy, pierwszym ultrasowaniu, czy…niespodziankach zakopanych pod stadionem na Łazienkowskiej 3
- Opowiedzcie jak powstała Wasza grupa. Krążyła kiedyś legenda o ogłoszeniu w gazecie.
- Legenda jak najbardziej odpowiada prawdzie. Choć nie jest tak, że od tego wszystko się zaczęło, że się zebraliśmy i zaczęliśmy nagle od tego dnia jeździć na mecze. Kibicowanie Widzewowi w Warszawie rozpoczęło się na pewno już na początku lat 80-tych, wtedy pierwsze osoby tworzące potem warszawski fanklub zaczęły mniej lub bardziej sporadycznie jeździć najpierw samemu, a potem, tak w połowie lat 80-tych tworząc nawet pierwsze grupki z grona najbliższych kolegów. Rok 1986 był pod tym względem przełomowy – dla niektórych ważnych dla naszej historii osób to były rok debiutu na meczach w Łodzi. Szczególne znaczenie miała tu grupa z Bródna – kilku znających się z podwórka czy szkoły kumpli zaczęło wtedy właśnie w miarę regularnie jeździć na mecze do Łodzi, namawiać kolejnych kolegów. W pociągach zaczynali dostrzegać pewne powtarzające się twarze, ktoś coś mówił na stadionie, zaczęli zdawać sobie sprawę, że nie są przecież jedyni. Wreszcie jeden z nich, pod koniec wakacji 1986 roku, dał to słynne ogłoszenie w Przeglądzie Sportowym, wówczas obowiązkowej codziennej lekturze wszystkich kibiców. Był to tekst zapraszający wszystkich kibiców Widzewa z Warszawy na wspólne spotkanie. To legendarne wręcz już spotkanie [śmiech] odbyło się we wrześniu 1986 roku (tak, tak, w roku 1986, a nie jak sugeruje nazwa w 1987 – nazwa tworzona była na jakiejś imprezie z 10 lat później, nie wszyscy wówczas byli, nie wszyscy dobrze pamiętali, ktoś coś za dużo wypił, ktoś coś przekręcił i tak powstali „Red Bulls ’87”). Miejscem zbiórki była fontanna pod Pałacem Kultury – do dziś autor ogłoszenia śmieje się, że za dużo naoglądał się wówczas Hansa Klossa. Na to pierwsze spotkanie przyszło około 10 osób, może trochę więcej (przy czym z grupy inicjatorów obecny był tylko autor ogłoszenia, potencjał był więc już wtedy większy). Wszyscy trochę popatrzyli na siebie z ukosa czy spode łba, poszli do knajpki na dzisiejszym Pasażu Wiecha, pogadali bezpiecznie o niczym, ale na poważnie to wtedy nikt za dużo o sobie nie mówił, nawet jakoś nie wszyscy usiedli tak normalnie razem, przy jednym stole. Było to takie spotkanie z dużą dawką nieufności. Ale ta nieufność szybko była przełamywana – niedługo potem odbyło się drugie spotkanie połączone z rozegraniem jakiegoś meczu na błoniach Stadionu X-lecia, potem kolejne odbywały się już nawet w prywatnych mieszkaniach. Rozpoczęły się pierwsze wspólne wyjazdy do Łodzi, nadal w grupkach po kilka osób, ale zbieranych już właśnie spośród nowych znajomych. To już był fanklub.
 - Skąd wśród mieszkańców Warszawy zainteresowanie Widzewem, skoro pod ręką były Legia, Polonia, Gwardia?
- Dla ludzi, którzy nie pamiętają Wielkiego Widzewa, tego największego, z początku lat 80-tych, może być to rzeczywiście trudne dziś do zrozumienia. Po prostu tamten Widzew to było zjawisko. I to zjawisko ogólnopolskie i niepowtarzalne. Czasy były ogólnie raczej smutne, biedne, stan wojenny, kryzys i w ogóle. A tu Widzew gra jak natchniony, eliminując najpierw Manchester United, Juventus, dając trzon kadry na świetny Mundial w Hiszpanii, a potem grając ten wielki, legendarny sezon 1982/83 ze zwycięskimi meczami z Liverpoolem, najlepszym zespołem zdecydowanie najlepszej wówczas w Europie ligi angielskiej. To były takie wydarzenia, że ludzie z całej Polski chcieli kupować bilety na mecze Widzewa, a w Warszawie, tak jak w całej Polsce, było mnóstwo mniejszych lub większych sympatyków Widzewa, szczególnie wśród tych, którzy zaczynali się interesować piłką. Jakbym chciał porównać to zjawisko do dzisiejszych czasów, to w pewnym stopniu (choć nie do końca oddaje to tę specyfikę) odpowiada to np. dzisiejszej popularności Barcelony wśród młodzieży. Naprawdę niemal w każdej klasie w szkołach podstawowych w Warszawie czy pod Warszawą byli sympatycy Widzewa – obok oczywiście osób kibicujących Legii. Ze swojego dzieciństwa pamiętamy rozgrywane niekiedy nawet klasowe czy podwórkowe mecze „Widzew” kontra „Legia”. Byliśmy wtedy – nie da się tego ukryć – w jakiejś mierze kibicami sukcesu, choć nie do końca wyjaśnia to temat. Dlaczego nie Legia? Bo to był jednak klub wojskowy, w czasach, gdy wojsko się bardzo źle kojarzyło, był to klub kojarzący się bardzo z komuną. Nie, nie chcemy sugerować, że takie a nie inne wybory były jakimiś świadomymi manifestacjami politycznymi, bo to byłaby bzdura, ale dla wielu z nas Legia po prostu kojarzyła się źle, kradła piłkarzy korzystając ze swej uprzywilejowanej pozycji – a mimo tego była niczym przy Widzewie, tym nieznanym, skromnym Widzewie. To Widzew wygrywał wtedy ligę, to Widzew eliminował potęgi europejskie, to Widzew wszedł do najlepszej czwórki klubów Europy i przyciągał na trybuny i przed telewizory tłumy. Dlaczego nie Gwardia czy Polonia? Gwardia to był klub milicyjny i to wyczerpywało temat. Nigdy nie cieszyła się większą popularnością. Polonia? No cóż, grała gdzieś tam w ligach tak niskich, że nikogo to nie interesowało i jeśli w domu nie było jakiś tradycji kibicowania Polonii, nie mieszkało się gdzieś blisko stadionu czy nie miało jakiegoś kolegi,  który chodził na Konwiktorską, to na ogół się nie zostawało samemu kibicem Polonii. Tak, kibicami Widzewa zostaliśmy na bazie jego sukcesów i wraz z końcem tych sukcesów wielu tych sympatyków po prostu zniknęło, ale już fanklub stworzyli ci, którzy kibicami zostali na lata – ten bowiem powstawał, gdy pierwsze sukcesy powoli odchodziły w cień i tworzyli go ci, dla których Widzew był ważny na zawsze.
 - Ilu członków liczył fanklub na początku jego powstania i jakie założyliście sobie kryteria przyjmowania nowych członków?
- Na pierwszych spotkaniach pojawiało się kilkanaście osób, notabene były wtedy z nami dwie czy trzy dziewczyny, które jednak później na mecze jeździły rzadziej lub w ogóle. Na spotkaniach tych z czasem zaczęli pojawiać się również Widzewiacy z miejscowości podwarszawskich, z Otwocka, Grodziska, Błonia, którzy niekiedy jeździli na mecze nawet już od kilku lat. Jesienią 1986 roku na mecze nadal jeździło się w grupkach kilkuosobowych. Za to na wiosnę 1987 roku postanowiliśmy zorganizować wspólny wyjazd i ten wyjazd może być pewnym świadectwem liczebności fanklubu w momencie jego powstawania. To był jeden z pierwszych meczów w rundzie, są po latach pewne sprzeczności we wspomnieniach, czy był to mecz z Motorem, czy z Lechią, wszyscy najlepiej zapamiętali z tego wyjazdu samą podróż do Łodzi. Zbiórka została zorganizowana na Dworcu Wschodnim, gdzie wraz z Otwockiem zebrało się około 30 osób. Do tego po drodze dosiadali się kibice z Grodziska i innych miejscowości leżących na zachód od Warszawy. I w takiej grupie wysiedliśmy w Łodzi. Oczywiście taki wyjazd to był wówczas raczej wyjątek niż codzienność. Byliśmy na ogół młodzi lub bardzo młodzi, nie mieliśmy komórek, Internetu, jechaliśmy często w ciemno, do tego szkoła, brak własnych pieniędzy itp. Wśród osób wtedy jadących były pewnie ze dwie, trzy takie, które więcej nie pojechały, ale z drugiej strony ciągle pojawiali się nowi. Można więc uznać, że ten wyjazd pokazywał ówczesną liczebność fanklubu.
W pierwszych latach swego istnienia fanklub nie był w żaden sposób instytucją na tyle sformalizowaną, byśmy widzieli potrzebę tworzenia jakichś reguł, kto może do niego należeć, a kto nie. Zresztą i później, właściwie do dziś, toczył i toczy się wśród nas fundamentalna dyskusja na temat „Kto jest Red Bullem?”. Są dwie szkoły. Jedna to ta, która twierdzi, że za Red Bulla może się uważać każdy kibic z Widzewa z Warszawy (jeśli tylko chce się z tym mianem identyfikować), a ta grupa najbardziej zaangażowanych i zweryfikowanych kibiców stanowi tylko po prostu tę bardziej zorganizowaną część fanklubu. Druga koncepcja widzi fanklub w sensie węższym, że RB’87 to tylko to ściśle określone grono ludzi, którzy przeszli skomplikowaną procedurę weryfikacji i otrzymali wszystkie siedem stopni wtajemniczenia [śmiech]. Ale są to poglądy skrajne, teoretyczne,  w praktyce to wszystko zawsze mniej lub bardziej się przenikało, przy czym wszyscy zdawali sobie sprawę, że by jeździć razem, trzeba było być siebie pewnym. I oczywiście z czasem pewne reguły bezpieczeństwa powstały – szczególnie od początków lat 90-tych, gdy po chwilowym marazmie fanklub odżył od sezonu w II lidze w sposób niezwykły, także za sprawą kilku nowych osób, które wtedy się pojawiły i które w historii fanklubu odegrały ogromną rolę. Wraz z paroma już ówczesnymi „weteranami” zaczęli nieco bardziej organizować naszą grupę, na trybunach zaczęły się pojawiać nasze warszawskie flagi, z czasem obok nazwy FC Warszawa pojawiła się nazwa „Red Bulls ‘87”, fanklub stawał się znany – na początku lat 90-tych po raz drugi pojawiliśmy się w Przeglądzie Sportowym, tym razem za sprawą wywiadu przeprowadzonego przez znanego wówczas dziennikarza Krzysztofa Bazylowa. Wprowadzenie owych reguł przyjmowania nowych osób stało się oczywistą koniecznością, szczególnie wobec faktu, iż rywalizacja Widzew-Legia stawała się w tamtych czasach ogromna, kluczowa w całej Polsce, zarówno pod względem sportowym, jak i kibicowskim. A czasy wiadomo jakie były. Ale jak to u nas w RB – powstały reguły złożone, z podziałem ról na wywiad, kontrwywiad, przesłuchujących, weryfikujących, prowokatorów, a nawet torturujących i chemików-amatorów mających zapewnić serum prawdy [śmiech], ale jak zawsze więcej zabawy mieliśmy, gdy na kolejnej imprezie kłócąc się zawzięcie tworzyliśmy ten skomplikowany plan działania, niż potem próbując go realizować. Rzeczywistość weryfikowała te nasze reguły – ale nie da się ukryć, że by nas poznać, trzeba było być dokładnie najpierw poznanym przez nas. Szczegółów tych operacji zdradzać nie będziemy, bo raz, nadal je stosujemy, dwa – to w końcu jest „know-how”, który możemy przecież sprzedawać za grube pieniądze [śmiech].
 - RB ‘87 od początku mocno zaangażowali się w życie kibicowskie na Widzewie, czy zaczynało się to standardowo: najpierw mecze w Łodzi, później wyjazdy i tak poszło?
- Oczywiście. Zaczęło się jak wspominaliśmy – od jeżdżenia na mecze do Łodzi. To mecze są przecież solą kibicowania, to od nich wszystko się zaczyna i to jest meritum naszej działalności. Zawsze zwracaliśmy na to uwagę – by nie tylko spotykać się towarzysko w Warszawie, by nie tylko realizować różne mniej lub bardziej sensowne pomysły, akcje, ale przede wszystkim jeździć. Przez długie lata obowiązywało u nas tzw. minimum wyjazdowe – kto go nie spełnił nawet tylko w jednej rundzie, mógł się liczyć z różnymi groźnymi konsekwencjami [śmiech].
Niedługo po pierwszych meczach w Łodzi – pojawiły się tez wyjazdy. Na początku to były wyjazdy na mecze zgodowe, na których też różnie się działo – pierwszy oficjalny wyjazd Red Bulli jako już fanklubu to był bodajże mecz w Krakowie na Wiśle, gdzie warszawiacy pojawili się w liczbie trzech czy czterech osób, a mecz obfitował w różne ciekawe wydarzenia. Potem były inne wyjazdy – i po całej Polsce, ale też po Europie, bo wielu z nas miało szczęście załapać się na występy Widzewa w pucharach w drugiej połowie lat 90-tych. I nie były to nudne wycieczki – nieraz to były wydarzenia poważne, ale często o tym, ze wyjazd do dziś jest wspominany przez jego uczestników decydowały inne rzeczy, niż mogliby wyobrażać sobie to dziś młodsi, żądni opowieści o naszych przewagach w polu i bohaterskich czynach [śmiech], bo nasz fanklub miał zawsze specyficzny charakter. W pozytywnym znaczeniu. Ktoś kiedyś zaproponował nawet, by stworzyć fanklubową flagę wyjazdową z takim zawadiackim bykiem z wielkimi jajami i piwem w garści oraz hasłem „Red Bulls ’87. Słyszeli o nas wszyscy. Chciałoby poznać wielu. Poznało nas niewielu. Nie boi się nas nikt” [śmiech]. To oczywista przesada, na pewno istnieją tacy co się boją [śmiech], oczywiście spotykały nas różne sytuacje, także takie poważniejsze (ostatnio jeden z weteranów przy okazji wspominania dawnych przygód stwierdził, że swojego syna będzie zniechęcał do kibicowania, bo jak sobie przypomina, co on sam wyprawiał…), ale Red Bulls ’87 to było także coś więcej i coś, co nie zawsze podążało takim zwyczajnymi, czy niekiedy banalnymi torami. Nie będziemy tu opisywali poszczególnych przygód, od wielu lat nosimy się z zamiarem opisania historii fanklubu w sposób bardziej planowy, mamy nadzieję, że to wyjdzie, bo ciekawych opowieści już jest sporo (choć chcemy dotrzeć też do paru osób, z którymi ostatnio jest mniejszy kontakt, bo na pewno wiele by wniosły do takiej historii) i problemem jest zebrać to w jakąś sensowną całość. Nie byłaby to taka typowa historia, choć opowiadałby przecież o takich znanych większości kibiców wszystkich klubów wydarzeniach, ale niekiedy tak trochę inaczej, po „redbullowsku”. Byłaby głównie wspomnieniem dla nas, ale kto wie, czy nie zainteresowałaby i innych…
 - W pewnym momencie Red Bulls byli nawet ultrasami ?
- Zdecydowanie tak. Ba, można powiedzieć, że w pewnym momencie byliśmy w awangardzie ultrasowania na Widzewie. Od początku naszej obecności na RTS-ie świetnie znaliśmy się z ludźmi, którzy byli potem wśród założycieli grupy e-Widzew. I to właśnie z e-Widzewem często współdziałaliśmy przy tworzeniu pierwszych opraw, bardzo często koncentrujących się wokół wielkich pokazów pirotechnicznych. Wielkich jak na tamte czasy, bo potem pirotechnika na stadionach przeżywała przez jakiś czas dalszy rozkwit, ale wiele niezłych pokazów pirotechnicznych w tamtych początkowych latach było organizowanych przez nas. I np. to my chyba jako pierwsi w Polsce przełamaliśmy modny wówczas zwyczaj odpalania rac ustawionych w jednej równej linii czy według innego wzoru – zaproponowaliśmy chaos. Notabene chaos wyszedł nawet jeszcze bardziej chaotyczny niż miał być, bo zapanował wśród nas akurat wtedy rzeczywisty chaos i jakoś nie ustaliliśmy, czy odpalamy race w 15 minucie drugiej połowy, czy kwadrans po pełnej godzinie – i gdy padł sygnał, nie do końca skoordynowaliśmy ten chaos zamierzony [śmiech] i wyszedł on nieco niesymetryczny – ale efekt był moim zdaniem znakomity. Ostatni raz zupełnie samodzielnie ultrasowaliśmy jakoś w połowie ubiegłego dziesięciolecia, gdy odpalaliśmy race chyba na jednym z wyjazdów do Poznania, ale to też nie był zupełny koniec naszego zainteresowania ultraską, choć często miało to przez wiele następnych lat charakter jakiegoś udziału finansowego w oprawach, szczególnie tych przygotowywanych na mecze z Legią. Ale są też wśród nas tacy, którzy do dziś aktywnie udzielają się w ruchu ultras, choć już w ramach bardziej wyspecjalizowanych grup.
 - W 2002, roku na pamiętnym meczu na Łazienkowskiej, byliście jednym z inicjatorów wydarzeń, do jakich doszło w drugiej połowie? Z okazji 15-lecia FC dołożyliście się też do sfinansowania specjali wiozących fanatyków Widzewa z Łodzi do Stolicy.
- Stanowczo dementuję informacje o udziale RB ‘87 w skandalicznych wydarzeniach warszawskich 2002 roku [śmiech]. Przemoc? My? Nigdy w życiu! Praca fizyczna? To też nie nasza działka. Na logikę Aleksandra Gorczakowa! – to nie my! [śmiech]. Tylko obsesji Legii zawdzięczamy powstanie tej pięknej legendy, ale my nigdy nie pretendowaliśmy do roli, jaką nam Legia przypisywała. Ale to potwierdza, ze tamto niedoszłe hasło na flagę nie jest właśnie to końca prawdziwe, bo ktoś się nas mimo wszystko cały czas boi, a jak wiadomo strach ma wielkie oczy…
Za to wszystkie pozostałe wydarzenia roku 2002 to prawda najprawdziwsza, do której się przyznajemy z wielką chęcią. Obchody 15-lecia fanklubu (który jak już wykazaliśmy, miał wówczas więcej niż te 15 lat, ale z pewnymi tradycjami walczyć nie warto) były wyjątkowo uroczyste i tak głośne, że ich echo dotarło do jednej z gazet, która zamieściła z tej okazji kolejny artykuł opisujący fenomen kibiców Widzewa z Warszawy. Co wtedy się działo? Sfinansowanie pociągu na ten historyczny wyjazd to był tylko jeden z jej elementów. Oprócz tego ufundowaliśmy 15 beczułek piwa dla piłkarzy z okazji utrzymania ekstraklasy (niestety już wówczas sportowo tylko takie cele przyświecały naszemu Klubowi), zorganizowaliśmy też jak się wtedy wydawało nieprawdopodobne spotkanie z piłkarzami Widzewa w Warszawie. Kilkadziesiąt osób w centrum stolicy, w koszulkach Widzewa, z szalikami – spotkało się z ówczesnym trenerem Dariuszem później W. oraz z dwoma czy trzema piłkarzami. Organizacja tego spotkania to była wielka praca – mająca zabezpieczyć nas przed wszelkimi prawdziwymi czy wyimaginowanymi zagrożeniami. To były naprawdę fajne urodziny RB’87 – przebijają je chyba tylko urodziny osiemnaste, gdy bez najmniejszego naszego udziału sami byliśmy fetowani na trybunach oprawą o motywie „RB’87 – wreszcie pełnoletni” (cytat niedosłowny, z pamięci). Super sprawa!
 - Będąc przy temacie Legii, to w pewnym okresie czasu mieli na Was niezłe ciśnienie.
- Jakiś czas temu usłyszeliśmy z wiarygodnego źródła relację z pewnego spotkania, na którym byli kibice paru klubów. I tam, wśród wielu opowieści, została opowiedziana też taka o historii polowań Legii na Red Bulls ’87. Padło sporo szczegółów, które teraz po latach mocno uwiarygodniały tę relację. Ale to tylko kolejne potwierdzenie tego, co wiedzieliśmy od dawna. Jak moglibyśmy zresztą nie wiedzieć, jak parę rzeczy widzieliśmy na własne oczy, parę innych mniej zdawkowych relacji pokrywało się z różnymi wydarzeniami, których byliśmy świadkami, a o pewnych rzeczach słyszeliśmy też pośrednio. Prawdę mówiąc raz Legia była całkiem blisko – o czym my dowiedzieliśmy się po latach, Legia zapewne nie wie do dziś [śmiech]. Choć może były też inne podobne sytuacje, o których dziś wie Legia, a my nie – w każdym razie przetrwaliśmy bez większego szwanku. Ale myślimy, że choć obsesja po stronie Legii jest do dziś, to jest ona już nieco innego rodzaju. Z jednej strony w każdym niepowodzeniu, w każdej akcji Widzewa, nawet w każdej podejrzanej decyzji władz własnego klubu legioniści dopatrują się udziału Red Bulli. Szczególnie zabawne, wręcz groteskowe były np. ich internetowe śledztwa przy okazji tej ośmieszającej przecież Legię własnej kampanii reklamowej z truskawkami czy czymś podobnym – byliśmy wg nich odpowiedzialni za tę kompromitację, miała być ona naszą świadomą akcją, widzieli nas wszędzie, łącznie z firmą organizującą tę kampanię. Nieraz trafnie… [śmiech]. Z drugiej strony, gdzie tylko się da starają się zaprzeczać naszej obecności w Warszawie, a przynajmniej chcą nas przedstawić jako tylko grupę osób mieszkającej w Warszawie czasowo lub od niedawna. A tak na serio to sądzimy, że Legia zdała już sobie sprawę, że wyeliminować nas nie wyeliminują, a że charakter naszej działalności jest właśnie tak trochę specyficzny i nie do końca konfrontacyjny, że my też zdaliśmy sobie sprawę, że Legii do końca w Warszawie nie zlikwidujemy [śmiech], to uznała, że może nie warto…
 - Początek XXI wieku, to także początek końca Widzewa wielkiego, walczącego o laury. Nie osłabiło to Waszego zapału do kibicowania?
- O nie, w najmniejszym stopniu. Oczywiście zawsze przy okazji lepszych okresów w historii klubu pojawiało się jak wszędzie trochę takich nowych sympatyków, którzy przy braku tych sukcesów wykruszali się potem. W takim fanklubie jak nasz udział takich osób, jakkolwiek też akceptowanych, nigdy nie był jakoś jednak szczególnie duży. Po prostu by zdecydować się w Warszawie nie chodzić na klub miejscowy (co na początku nie wymaga przecież wiele zachodu i kosztów), a jeździć na Widzew, czemu poświęcać trzeba było więcej niż dwie trzy godziny, to trzeba było być na ogół już bardziej przekonanym. Takie osoby czuły ten klimat samego wyjazdu na mecz, gdy w pewnym sensie każdy mecz był tym wyjazdowym, czuły tę atmosferę, przeżywały przygody – nie tylko wynik się liczył. To, że pojawiał się marazm sportowy, przy takiej specyfice kibiców, nie powodowało jakiegoś kryzysu w fanklubie. Wręcz przeciwnie – jak już wspominaliśmy pierwsze odrodzenie fanklubu po pewnym kryzysie końcówki lat 80-tych, miało miejsce w czasie naszej gry w II lidze, to wtedy pojawiło się sporo nowych osób, w tym kilka naprawdę bardzo wyrazistych liderów, przez lata stanowiących o sile RB’87. Tak samo właśnie początek pierwszej dekady XXI wieku to były równoczesne coraz większa degrengolada sportowa i wzrost aktywności fanklubu. Wtedy również pojawiło się w RB trochę osób nowych, w tym też młodzież, co do której nawet my sami do dziś zastanawiamy się, co ich, często warszawiaków bez żadnych łódzkich konotacji, przyciągnęło do Widzewa. No bo podejrzewać ich po 10 latach jeżdżenia na mecze i paru spektakularnych wyczynach o bycie piątą kolumną już zgoła niepodobna [śmiech]. Oczywiście – i nie ma do tego wątpliwości – brak sukcesów w dłuższej perspektywie będzie mocno ograniczał bazę nowych kibiców Widzewa, w szczególności poza Łodzią, na terenach spornych z klubami, które coś znaczą w polskiej piłce. To nie tylko nasz problem. Ale też nie da się ukryć, że tamte przedziwne lata 80-te i tak by się nie już zapewne powtórzyły. Nie wiemy jak wielkie musiałyby być dziś sukcesy Widzewa, by znów pojawiło się takie zjawisko jak wtedy, by szkoły warszawskie były pełne młodych dzieciaków kibicujących Widzewowi. Dziś są już inne czasy, Legia nie ma już tylu negatywnych skojarzeń dla samych warszawiaków, a jak już ktoś darzy ją niechęcią, to jest pod ręką Polonia. A ponadto pojawiło się zjawisko kibicowania tym europejskim gigantom. Inny świat. Ale my w nim trwamy i wcale się nie zwijamy i jeszcze przez wiele lat trwać zamierzamy.
 - Niewiele osób wie, że byliście fundatorami słynnego „banknotu”, który uczcił pamięć o Ludwiku Sobolewskim.
- Nie tylko fundatorami, ale przede wszystkim pomysłodawcami. Pierwsze pomysły dotyczące tego tematu padły u nas gdzieś w 2005 roku. Początkowe koncepcje podążały w kierunku zaakcentowania przede wszystkim faktu, iż Prezes Ludwik Sobolewski pochodził tak jak nasz fanklub z Warszawy. Urodził się na Marymoncie i dopiero potem jego losy związały się z Łodzią i Widzewem – tak jak z Widzewem związały się losy warszawiaków z RB ’87. Napis pod sektorówką miał sławić właśnie Prezesa jako największego warszawiaka wśród Widzewiaków i pierwszego Widzewiaka wśród warszawiaków.  Ale jak to u nas – proces decyzyjny trwał dość długo [śmiech],  pojawiły się oczywiste problemy z wykonawstwem, kwestie gdzie mielibyśmy to zrobić i kto… Jakkolwiek nie rezygnowaliśmy jeszcze z akcentowania warszawskich korzeni Prezesa Sobolewskiego, stworzyliśmy na jednym z wielu tradycyjnych naszych spotkań koncepcję oprawy, opartą na pomyśle banknotu nawiązującego do tych rzeczywistych, prezentujących największych Polaków czy władców naszego kraju. W końcu zdecydowaliśmy jednak, że najlepszym pomysłem będzie wykonanie oprawy przez widzewskich ultrasów, będących przecież absolutną polską czołówką. Dawało to pewność, ze pomysł nie będzie zepsuty przez jakieś nieudane wykonanie. Przekazaliśmy pomysł, otrzymaliśmy konkretny projekt do akceptacji, który od razu zaaprobowaliśmy. Z uwagi na to, że oprawa przestała być czysto naszą sprawą, pozostawiliśmy ultrasom swobodę wyboru hasła na transparencie pod sektorówką, akceptując to, że będzie ono czymś łączącym cały Widzew w hołdzie dla twórcy Wielkiego Widzewa. Z naszej strony zapewniliśmy w stu procentach finansowanie projektu. I byliśmy bardzo, naprawdę bardzo dumni z efektu i wrażenia, jakie „banknot” wywarł na kibicach RTS-u, dziennikarzach, kibicach innych klubów. A przede wszystkim byliśmy szczęśliwi, że Prezes Ludwik Sobolewski mógł tę oprawę jeszcze zobaczyć, choć nie na żywo, a w telewizji. Drugi raz sektorówka pokazana została w tym smutnym momencie, gdy Prezesa zabrakło już między nami – ale i wtedy świetnie uczciła jego pamięć. To był jeden z naszych najlepszych pomysłów.
 - Iloma akcjami możecie się jeszcze pochwalić?
- O, a iloma moglibyśmy się pochwalić, gdybyśmy zrealizowali nasze wszystkie pomysły [śmiech]. Choć nie da się ukryć, że niekiedy były nierealne, a niekiedy wręcz absurdalne, niektóre z nich miały jednak szansę powodzenia i nawet nieraz zostały zrealizowane potem przez innych (zamiast np. czarnej pantery Beaty dokarmianej przez kibiców Polonii miał być dokarmiany przez nas jakiś byczek – niestety pomysł jakoś wyciekł). Inne te na wpół szalone idee nieraz się choć w jakimś stopniu przyjmowały. Autorstwa jednego z Red Bulli był np. pomysł „widzewskiej godziny”, w której wszyscy Widzewiacy, gdziekolwiek by byli, mieli dawać znać o przynależności do Czerwonej Armii Widzewa w jakiś wyrazisty sposób – poprzez błyskanie światłami w oknach mieszkań, wciskanie klaksonu w samochodzie, włączenie się alarmu w telefonie itp. To nie do końca się przyjęło, ale za to po jakimś czasie klub przyjął propozycję kibiców, by wybrane mecze rozgrywać o 19:10. Później dopiero ten pomysł podchwyciły inne kluby.
Najwięcej szalonych pomysłów realizowaliśmy, gdy większość z nas przeżywała swoją młodość, czyli w latach 80-tych i 90-tych. Do najbardziej spektakularnych należał np. rytuał przyozdabiania w Warszawie drogi przemarszu kibiców Widzewa z pociągu na stadion Legii napisami sławiącymi RTS. O ile na początku to była w miarę przyjemna sprawa, z czasem stało się to zajęciem obfitującym z różne przygody, niekiedy dość ciekawe. Do tego… Choć jak już wspominaliśmy, wolelibyśmy nasze wspomnienia umieścić kiedyś w jakiejś historii fanklubu, może nawet w książkowej formie?. Ale powtórzę raz jeszcze – to były przygody, które od czasu do czasu bywały groźne (lub takowymi się wydawały), ale za to zawsze były (a przynajmniej wydają się obecnie) wydarzeniami śmiesznymi, które opowiedziane z perspektywy lat stwarzają nieraz wrażenie pewnego absurdu.  Poza tymi przygodami przez lata uczestniczyliśmy normalnie w życiu kibiców Widzewa, uczestnicząc poza zwykłą aktywnością meczową w kibicowskich imprezach, turniejach (wygraliśmy kiedyś turniej grillowania, tak, tak, taką ekipę mamy. Mowa rzecz jasna o grillowaniu na grillu [śmiech], mamy do dziś puchar) czy akcjach nadzwyczajnych – niedawno przy okazji podnoszonego od lat tematu budowy nowego stadionu przypomniano nigdy niezrealizowany, a sfinansowany przez kibiców projekt budowy nowej trybuny Pod Zegarem stworzony przez jednego z łódzkich architektów – w tym także braliśmy udział.
 - Ale może chociaż wskażecie ile prawdy jest w pojawiających się tu i ówdzie plotkach o tym, że pod obecnym stadionem Legii coś jest zakopane?
 - [Śmiech]. Hmmm.. To akurat była taka nie do końca udana akcja, którą po tym, gdy stwierdziliśmy jak słabe efekty osiągnęliśmy, chcieliśmy tak naprawdę zachować tylko dla własnej satysfakcji. Skąd wyszły jej szczegóły na światło dzienne? Nie wiemy, choć mamy pewne domysły, bo rzeczywiście takie plotki się pojawiały, jakiś czas temu można było wyczytać coś na ten temat nawet na forum Legii (choć ze wieloma nieprawdziwymi szczegółami). Plan, zainspirowany trochę pomysłem Manchesteru United, był taki, że zakopujemy w trakcie budowy nowego stadionu Legii szalik RB, a w innym miejscu np. zdechłego szczura, który miałby przynosić Legii pecha [śmiech] – nigdy do końca nie dopracowaliśmy szczegółów. Mieliśmy sfilmować całe to wydarzenie, a w ramach oprawy na naszym meczu na Łazienkowskiej miała pojawić się sektorówka z adresem „www.nazawszebedzieciemiecpecha.pl” lub podobnym – już wyobrażaliśmy sobie te nerwowe telefony i sprawdzanie, co przedstawia umieszczony tam filmik. Niestety – nasz plan był oparty naiwnie o własne doświadczenia z lat 80-tych, gdzie na dostanie się na stadion przy Łazienkowskiej było prostą sprawą (co było źródłem wielu naszych przygód właśnie). Teraz mogła tam w odpowiednim czasie pojawić się tylko jedna osoba, która musiała bardziej niż przewidywaliśmy uważać na to co się działo wokół niej, tym bardziej nie było mowy o filmowaniu. I tak pod stadionem Legii ku jej (mamy nadzieję) wiecznemu pechowi leży tylko nasz szalik, na czego potwierdzenie nie mamy jednak żadnych dowodów (poza tymi będącymi zapewne dziś źródłem plotek relacjami nie do końca pożądanych przez nas świadków…). I tyle.
 - To jeszcze jedna plotka. Jakiś czas temu pojawiła się w mediach opowieść o tym jak to wracający z meczu na Widzewie Jakub Rzeźniczak miał mieć pewne przygody na trasie. Przedstawiono Was jako łysych, agresywnych potworów żądnych skalpu „Rzeźnika”. Ile w tym prawdy, a ile „farmazonu”?
- Ale ten Rzeźniczak bojaźliwy. Pragniemy gorąco sprostować. Na tej stacji były tylko cztery osoby, z których tylko dwie były łyse, w tym jedna łysa kobieta. Był jeszcze jamnik (nie łysy), ale w trakcie rzeczonych wydarzeń poszedł za potrzebą i – musimy to przyznać – zrobił co miał zrobić prosto na koło Rzeźniczakowego samochodu. A przecież gdyby Rzeźniczak wpadł naprawdę na naszą bojówkę (co było niemożliwe, bo Red Bulle mają samochody jak Chuck Norris, że na kibicowskich wyjazdach to one tankują, a nie są tankowane), to by nawet nie odważył się nigdy o tym wspominać, tylko zmuszony do dywersji grając dalej w Legii grałby specjalnie beznadziejnie słabo, a nie tak świetnie, jak od tych wydarzeń do dziś gra…  [śmiech].
 - Rok temu obchodziliście 25-lecie swojego powstania. Jak wielu „Red Bulli” działa w fanklubie po dziś dzień?
- Tak jak kobiet nie wypada pytać o wiek, tak w przypadku RB ’87 pytaniami, których nigdy należy stawiać, są „Ilu was jest?” i „Gdzie trzymacie flagę?” [śmiech]. A w dodatku na pytanie „Ilu?” ciężko tak do końca odpowiedzieć, zwłaszcza w świetle tego odwiecznego pytania „Kto jest Red Bullem?”. Z Warszawy dziś na Widzew jeździ sporo ludzi, także dlatego, że oprócz nas w Warszawie mieszka dziś mnóstwo ludzi z całej Polski. Niektórych z nich w ogóle nie znamy, niektórych znamy z widzenia, są tacy, co chcą jeździć, nieraz działać, ale nie czuja się Red Bullami lub nie chcą się organizować w ogóle, normalna sprawa. Z drugiej strony są tacy kumple, którzy przez lata stanowili fundament fanklubu, jeździli, szaleli, organizowali – a dziś z różnych powodów są aktywni w znikomym stopniu lub nieaktywni w ogóle. Sami wylecieliby z fanklubu, gdyby zastosować wobec niektórych minimum wyjazdowe, które sami wymyślali [śmiech]. Liczyć ich czy nie liczyć? Jak pokazuje historia, bywały takie przypadki, w których ktoś przez lata nie jeździł, a namówiony na jeden wypad, znów łapał bakcyla i wracał do gry. Staramy się ze wszystkimi utrzymywać kontakt, spotykać się, nieraz zachowywać choćby najcieńszą nitkę kontaktów i jakiejś wspólnoty, bo chyba warto. Ale z niektórymi i takie kontakty się pourywały – w przypadku jednych dlatego, ze z jakichś powodów sami tak chcieli, w przypadku innych, bo wyjechali gdzieś w świat czy w Polskę (jak jeden z najstarszych Red Bulli, warszawiak od pokoleń, któremu nagle przyszło do głowy wyprowadzić się gdzieś, gdzie większy spokój). O losach niektórych najlepiej dowiadujemy się z mediów, bo są nieraz gdzieś tam widoczni. Wielu jednak pozostało od tych ponad 25 lat. Można znaleźć wśród nas nadal aktywnie jeżdżących weteranów z roku 1986 roku (łącznie z autorem owego słynnego ogłoszenia), ludzi, którzy dołączyli się na początku lat 90-tych i w drugiej połowie tamtej dekady, ludzi zaczynających jeździć z nami od początków XXI wielu, jak i osoby będące z nami jeszcze krócej. Oczywiście, że nie robimy rozróżnień „Ty jesteś z Warszawy, a ty jesteś napływowy” – i tak, są wśród nas też osoby pochodzące z Łodzi czy tradycyjnych widzewskich terenów, są również też przybywający do Warszawy z terenów, gdzie na ogół kibicowało się Legii, nadal jednak też jest naprawdę sporo osób urodzonych i wychowanych w Warszawie, nie tylko tych najstarszych stażem i pamiętających lata 80-te, ale też dużo młodszych, którzy Widzewiakami stawali się z wyboru, dla nas nawet już nie do końca zrozumiałego. Są też wreszcie przedstawiciele następnych pokoleń RB, dzieci niektórych z nas, którzy jeżdżąc na Widzew często od najwcześniejszego dzieciństwa zostali pozbawieni prawa wyboru. Nigdy nie byliśmy i zapewne nie będziemy – prawdopodobnie [śmiech] – siłą ilościową i nie zapełnimy nigdy, jak się w jednym z wywiadów nieco przechwalając zapowiadaliśmy, całego pociągu z Warszawy do Łodzi, ale cały czas stawialiśmy na jakość i niebanalność, a te były u nas zawsze chyba najwyższego sortu. Gdybyśmy mieli jednak podać jakieś konkretne liczby, to możemy za to powiedzieć dziś z czystym sumieniem, że przez te wszystkie lata, gdybyśmy liczyli tylko osoby aktywne, jasno deklarujące się jako RB’87, jeżdżące wyraźnie więcej niż sporadycznie czy przez jeden sezon, które do dziś możemy zidentyfikować, to było nas …  naprawdę bardzo dużo, tak, że trudno aż policzyć [śmiech].
 - Najlepszy mecz w kibicowskiej karierze?
- Ponad ćwierć wieku jeżdżenia na Widzew (a niektórzy znacznie dłużej, bo jeździli zanim powstał fanklub), mnóstwo osób o różnych charakterach i różnej kibicowskiej historii – ciężko tak wskazać jeden konkretny mecz. Także z punktu widzenia fanklubu jako całości. Czy wymienić te oczywiste – jak choćby obydwa słynne mecze na Łazienkowskiej z roku 1996 i 1997, do dziś będące punktem odniesienia dla wielu dla wielu z nas, tych którzy wtedy tam byli, jak i tych pechowców, których to ominęło i którzy opowiadają zawsze, gdzie akurat przebywali, gdy Widzew w 5 minut zdobywał mistrza na Legii? Czy może ten przegrany piłkarsko, acz równie wielki z innych powodów z roku 2002? Czy podać tu te pierwsze wielkie wspólne wyprawy do Łodzi z lat 80-tych? Czy te najbardziej szalone pociągowe wyjazdy po całej Polsce z lat 90-tych, gdy fanklub przeżywał swe największe przygody. A może te najliczniejsze w historii RB ’87 wyjazdy z samochodowe pierwszej dekady XXI wieku? Czy też może przygody na wyjazdach pucharowych, jak na wyjeździe w Kopenhadze? Trudno wskazać. Obecni byliśmy prawie zawsze, gdy gdzieś grał Widzew – i to jest dla nas największa sprawa.
 - Czego Wam życzyć na następne 25 lat?
- Przede wszystkim, żeby reumatyzm nam tak często nie dokuczał, bo to ciężko na mecz tak jechać, gdy wszystko boli. I by ten niewątpliwie pewne przyszłe sukcesy Widzewa pojawiły się jak najprędzej, bo wyjazdy do Kazachstanu czy Armenii w wieku lat 80 mogą nie wydawać się już tak atrakcyjne, jak obecnie [śmiech]. A poważnie – byśmy przetrwali w takiej formie jak teraz. Żeby od czasu do czasu pojawił się nowy Red Bull, nie tylko wśród naszych dzieci, wnuków czy prawnuków – ale taki sam siebie, a najlepiej z sukcesów Widzewa i by był to ktoś, kto będąc unikalnym sobą, będzie zarazem czuł to specyficzne coś… By udało się nam skończyć – lepiej niż przy większości naszych skomplikowanych i dalekosiężnych planów – opisywanie historii naszego fanklubu. I by udała się nasza kolejna planowana akcja, skomplikowana, subtelna, niesamowita, która jak wszystko pójdzie tak jak to zaplanowano (choć niestety nie tak prędko), to dopiero będzie szokiem… Ale o tym na razie sza….

 

 FC Piotrków Trybunalski